Męczarnia w imię tradycji

Karp jest wymysłem minionej epoki. W PRL-u na kilka tygodni przed Świętami rzucano w zakładach pracy tony tej ryby. Następnie w celu zaspokojenia rynku rząd wydał decyzję by zaczęto hodować ją na masową skalę. Z upływem kolejnych lat “Wigilijny karp” stał się tradycją.

Niestety ryba uważana za jedno z najważniejszych Wigilijnych dań, zajmująca centralne miejsce na stole , a nawet traktowana jako ozdoba stołu jako jedyna ma przez nas zapewnioną drogę przez ogromne męczarnie. Dlaczego? Bo to jedyne zwierzę hodowlane, które trafia do naszych mieszkań żywe. Chociaż odpowiednim słowem będzie “ledwo żywe”, “wymęczone”, bo zanim dostanie się do naszego domu pokonuje kilometry, a czasami dziesiątki kilometrów szamocząc się w plastikowej torbie z niewielką ilością wody i minimalną ilością tlenu. Następnie bohatersko wypuszczana jest do wanny lub miski z chlorowaną wodą i spędza tam kolejne godziny lub dni. Często dotykana przez zaciekawione dzieci. By w końcu zostać losowo przez wybranego domownika (bo przecież nikt nie chce zadać cierpienia rybce) pozbawionym życia.

W jedzeniu karpi nie ma nic złego, jednak powinny one trafiać do sklepów już martwe, podobnie jak inne ryby, zabite w sposób który zminimalizuje ich cierpienie.

Wiele osób, firm bije się w pierś twierdząc, że sprzedaje polskiego karpia. Zapominając o tym, że zawsze kilka tygodni po świętach urzędowe statystyki handlu potwierdzają że co czwarty karp na polskim rynku jest z importu między innymi z Chin. Niestety jest to jedno z “Bożonarodzeniowych oszustw”

Nadmienię, że karp nie jest polską rybą. Jest to gatunek obcy kompletnie nie przyzwyczajony do naszego klimatu (jest ciepłolubny). Karp pochodzi z zachodniej Azji.
Niestety 85% pytanych przeze mnie osób zgodnie stwierdziło, że karp jest naszym rodzimym gatunkiem.

Kolejnym problemem jest spontaniczne wypuszczenie karpi. Niestety karpie mogą być nosicielem choroby KHV wywoływanej przez herpeswirusa. Ta silnie zakaźna choroba skrzeli i skóry atakuje wyłącznie karpie. Pozornie zdrowa ryba może być nosicielem tego wirusa. Choroba może ujawnić się dopiero przy spadku odporności. Dlatego nieświadomie wraz z rybą możemy uwolnić wirusa zagrażającego karpiom co doprowadzi do 100% śnięcia wszystkich karpi już zamieszkującym dany ekosystem. Dlatego radziłabym uważać z pochopną decyzją o uwolnieniu karpia do zbiornika wodnego. Karpie w naturze nie mają łatwego życia. Pomijając patogeny – karp masowo wprowadzony do środowiska powoduje degenerację rodzimych gatunków, zanik roślinności, większe zamulenie wody. Co więcej nasze wody są dla niego zbyt zimne, rzadko dochodzi tu do rozrodu, a osobniki łowione przez wędkarzy pochodzą przeważnie z zarybień. Nadmienię, iż karp hodowany na “Wigilijny stół” nie jest przyzwyczajony do zdobywania pożywienia. Niestety ale takie osobniki po uwolnieniu nie żyją długo. Można to zrobić, ale najlepiej wpuszczając do swojego oczka wodnego oczywiście dużego oczka wodnego.

Czy zatem warto uwolnić karpia? Czy warto poddawać go “świadomej męczarni” ?
Może lepiej i znacznie prościej byłoby kupować filety lub całe tuszki martwych ryb.
Przecież to my klienci poprzez swój wybór kształtujemy rynek, a handlowcy jedynie czego chcą to nas zadowolić i spełnić nasze oczekiwania. Jeśli przestaniemy kupować żywe karpie, skończy się gehenna tych ryb.

data publikacji artykułu: 2017-12-21

Popularne teraz

Komentarze